Sztuka mówienia obok

Wywiad z Adamem M. wisiał na stronach głównych obu portali „Gazety Wyborczej” przez dwa bite dni – od 18 do 20 stycznia. Wszystkich odwiedzających wówczas te portale witało jego spore zdjęcie, a internauci, którzy ulegli zrozumiałej pokusie kliknięcia w tytuł u góry, uzyskiwali natychmiastową gratyfikację w postaci tego samego zdjęcia, ale zajmującego już cały ekran. Adam M. ostatnio tak rzadko pojawiał się w mediach, że wywiad z nim można uznać za wydarzenie, ja w każdym razie rzuciłem się na tę publikację jak zgłodniały zając na marchewkę. Wrażenia z lektury, czy raczej z konsumpcji, jeśli trzymać się tej zajęczej analogii, wyniosłem mieszane i chętnie się nimi podzielę z ewentualnym czytelnikiem, ale przedtem jestem mu winien wyjaśnienie.

Otóż nie podaję pełnego nazwiska bohatera dzisiejszego wpisu, ograniczając się jedynie do inicjału, nie dlatego, broń Boże, żeby podprogowo sprowadzić go do poziomu jakiegoś doktora G., lecz wyłącznie dla własnego bezpieczeństwa. Oczywiście wszystkie wypowiedzi rzeczonego Adama M. czytam z należytą pokorą, można wręcz powiedzieć na kolanach, i w tejże pozycji staram się teraz o nim pisać, ale nawet najżyczliwszy komentator może nieświadomie chlapnąć coś niekoszernego, a cóż dopiero ja, mieszkaniec USA, zepsuty dekadami wolności chlapania co mu ślina na język przyniesie. Adam M. podobno w pewnych sprawach zrobił się ostatnio drażliwy, wolę więc nie ryzykować wycierania sobie gęby jego pełnym nazwiskiem. Wiem, że dmucham na zimne, nawet na lodowate, niemniej byłaby to średnia przyjemność poczuć się nagle jak Jan Styka (ten od malowania Matki Boskiej), gdybym w otrzymanym nie daj Boże od Adama M. pozwie do sądu wyczytał między wierszami: Cedro, ty o mnie nie pisz na kolanach, ty o mnie pisz dobrze.

Wiśta wio, łatwo powiedzieć! O samym Adamie M. rzecz jasna nie da się napisać niedobrze, ale jego wywiad dla GW to już inna para kaloszy. Zacznę może od tego, że pomimo dwudniowego wiszenia na obu portalach, wywiad ten nie spotkał się z żadnym odzewem w innych opiniotwórczych kręgach. Oczekiwałem zachwytu, połajanek, a tu nic, kompletna plaża. Uważam to za przykry afront, choć z drugiej strony, gdy ryczy lew, pomniejszej zwierzyny nie słychać. Pewnie na tym to polegało, przejdę więc bez zbędnego marudzenia do sprawy głównej, czyli do odpowiedzi Adama M. na zadawane mu pytania i do sposobu, w jaki ich udzielał.

Niestety chyba nie wypadło to najlepiej. Czytałem ten wywiad z głupim uczuciem, że ktoś mnie wciąż nabiera. Uczucie zmieniło się w pewność, gdy wreszcie zrozumiałem, co się dzieje. Oto moja diagnoza: Adam M. wszystko, co mówił, mówił obok, na każde prawie pytanie odpowiadał omijając sedno zagadnienia. Jestem praktycznie obcokrajowcem i nie mam takiego wyczucia niuansu jak ktoś na codzień zanurzony w polskiej rzeczywistości, ale nawet mnie ściskało w dołku od rosnącego niedosytu. A stąd był już tylko krok do czepiania się o wszystko: o moralizatorskie zadęcie, o mentorskie napuszenie, o celebrowanie swojej wyższości, o Bóg wie co jeszcze. Słowem, pofolgowałem sobie, a przecież Adam M. siedział w więzieniu i ma prawo do moralizatorstwa, napuszenia, czucia się lepszym. Komu bardziej niż jemu przystoi ze smutkiem pochylić się nad niedojrzałym polskim społeczeństwem i mu to czy owo wypomnieć bez oglądania się na opinie antagonistów? Wprawdzie Hitler i Stalin też siedzieli w więzieniu i parali się piórem i też byli czczeni jak bogowie, ale nie dajmy się zwariować. Jak można na litość boską w ogóle czynić takie zestawienia! To już nie ma bardziej godnych postaci, co siedziały w kiciu? Choćby Róża Luksemburg czy Ozjasz Szechter, albo ta, no, matka Teresa. Nie, matka Teresa chyba nie siedziała, za to Adam M. mówił w wywiadzie, że Ozjasz Szechter był mądrym człowiekiem, więc nie ma nawet potrzeby szukać dalszych przykładów, choć oczywiście zawsze można w tym kontekscie przywołać innego noblistę – Adam M. chyba ma już Nobla? – mianowicie Nelsona Mandelę, który też ładny kawałek czasu spędził w zakładze zamkniętym.

Muszę jednak być sprawiedliwy. Nie mogę Adama M. obarczać całą winą za mówienie obok, ponieważ w stosowaniu tej taktyki dzielnie mu pomagał redaktor prowadzący wywiad, powiem nawet więcej, on mu ją wręcz narzucił. Zaczyna się to już w słowie wstępnym. Redaktor prowadzący nie jest niestety Teresą Torańską i zagaja tak:

– Obserwatorzy polskich spraw wskazują na istotną naszą cechę, która przeszkadza bardzo w porozumieniu się narodu, a mianowicie chroniczny brak zaufania do innych.

Jacy, kurwa, obserwatorzy polskich spraw? – myśli osłupiały ze zdumienia Adam M. – Jaki, kurwa, brak zaufania do innych? – Niemniej, żeby zyskać na czasie, odruchowo dorzuca:

– I do siebie…

– No tak – mozolnie brnie dalej redaktor prowadzący – mamy jeden z najniższch w Europie wskaźników ogólnego zaufania, aktywności obywatelskiej.

– Coś w tym jest – zamyśla się wciąż jeszcze trochę rozkojarzony Adam M. – Bardzo trudno powiedzieć dlaczego.

Nie po to jednak jest się Adamem M., żeby nie pokonać takiej trudności: – Ja bym to wiązał z gwałtowną polaryzacją polityczną.

Po pierwszych sensownych słowach udzielający wywiadu może już samodzielnie mówić obok i postanawia przejechać się próbnie po rozplenionym w mediach „języku konfliktu”, po odmawianiu demokratycznie wybranemu rządowi prawowitości, po szermującej „eksterminacją narodu” części duchowieństwa, na przykład w Radiu Maryja.

Lecz redaktor prowadzący, który nie jest Teresą Torańską, nie przypomina mu, że „język konfliktu” panuje nie od dzisiaj i ma charakter wielobiegunowy, że prawowitości odmawiano nie tylko obecnemu rządowi, że Radia Maryja oprócz Adama M. słucha zaledwie 2,9% ogółu publiczności radiowej i że rozpropagowaniem tej rzeczywiście bardzo demagogicznej „eksterminacji narodu” wśród ogółu Polaków musiała się zająć dopiero „Gazeta Wyborcza”. Nie, redaktor prowadzący nie mówi o tym wszystkim, on ni z gruszki, ni z pietruszki, pyta:

– Czy wystarczająco dużo myślimy o przyszłości?

Z kontekstu wynikało, że mowa jest raczej o przeszłości, w najlepszym razie o teraźniejszości, ale zgodnie z logiką mówienia obok niebędący Torańską redaktor pyta o przyszłość. Na co Adam M. wyjeżdża, również ni w pięć, ni w dziewięć, z młodymi ludźmi, którzy bardzo cenią i szanują Michała Boniego – ze wszystkich polskich autorytetów właśnie jego! – za myślenie w kategoriach przyszłościowych.

Co się czepiasz? – szepce mi do ucha jakiś trzeźwy głos. – Przecież mógł powiedzieć, że cenią i szanują Lesława Maleszkę, a nie powiedział.

Nie mam czasu zastanowić się głębiej nad tą oczywistością, bo Adam M. robi kolejną woltę, nota bene w zamierzchłą przeszłość, i zaczyna mówić nie wiadomo po co o swoim mądrym ojcu. To nawet jest ciekawe, niestety dalszy ciąg jest – też nie wiadomo po co i w związku z czym – o „Krytyce Politycznej”, która za patrona wybrała sobie Stanisława Brzozowskiego, postać  intelektualnie niejednoznaczną, bardzo wyczuloną na wartości narodowe, społeczne i religijne. Adam M. wyraźnie kręci na to nosem, za to wpada w zachwyt nad mnóstwem młodych ludzi odrzucających konflikty dawnych lat i olewających różne lustracje i dekomunizacje, słowem żyjących w innym świecie. Z tym, że nie jest pewne, czy nie ma na myśli tych paru milionów młodych ludzi na emigracji, którzy rzeczywiście „będą już żyli bez trucizny podejrzliwości, szukania haka na każdego, pod hasłem, że szuka się nie haka, ale prawdy”.

Zniecierpliwiony chyba trochę tym grochem z kapustą redaktor prowadzący decyduje się na małą dywersję:

– A co z patriotyzmem, wartościami narodowymi?

Nareszcie! – wybucham z ulgą, nie zdając sobie zupełnie sprawy z tego, że obaj rozmówcy zbyt już głęboko zabrnęli w mowę obok, żeby łaskawie czynić zadość mym oczekiwaniom.

Po zdawkowym oświadczeniu, że nie powinniśmy rezygnować z dumy oraz troski o własną tradycję i historię, niezawodny Adam M. kontynuuje:

– Pozytywna jest zdrowa duma ze swego narodu, do której po ostatnich 23 latach Polska ma prawo.

I to już wszystko o tradycji i historii, nie licząc pobieżnej jeremiady o tych, co to najwięcej mówią o patriotyzmie i ginącej Polsce, a tej dumy nam odmawiają. Rozumiem, że chodzi o PiS, okazuje się jednak, że nie, ciąg dalszy bowiem brzmi tak:

– Jak czasem czytam sprzeciwy młodych lewicowców, obserwuję te wszystkie manify, to jest w nich sporo przesady. Na złość prawicy młoda lewica odwraca się tyłkiem (sic!) do wartości narodowych.

Nie trzeba mi już tłumaczyć, że chodzi o wartości narodowe z ostatnich pięciu lat – tak, tak, PO i Tusk to też prawica – i zamiast uważnie czytać dalej, zaczynam wyławiać następne okazy mówienia obok. Rybka chwyta haczyk już kilka linijek niżej:

– Należałem do ludzi, którzy się bali, że jak skończy się komunizm, to nastąpi taka eksplozja nacjonalizmu, że w Polsce będą pogromy antyrosyjskie. Nie było ani jednego. Rosjanie w Polsce nie czują się dziś zagrożeni.

Kręci mi się w głowie. Pogromy antyrosyjskie?! Nie antyżydowskie?! Rosjanie nie czują się dziś zagrożeni? To kiedyś byli? Co tu w ogóle jest grane?!

Grane jest to, że Adam M. wie, jak łatwo nacisnąć na strunę nienawiści wobec sąsiadów:

– Wiem to po sobie, a jestem przecież taki sam jak inni Polacy. Gdy czytałem wypowiedzi Eriki Steinbach, która dowodzi, że największymi ofiarami II wojny światowej byli wypędzeni Niemcy, to mi się scyzoryk w kieszeni otwierał. Niedawno byłem w Rosji i prywatnie rozmawiałem ze znanym rosyjskim komentatorem, który mówił: „Wy, Polacy, toście nas uciskali do 1939 roku i my odebraliśmy, co nasze, Białoruś i Ukrainę. Bo my byliśmy, jesteśmy i będziemy imperium”. Gdy takie rzeczy słyszę, czuję, że rodzi się we mnie ciemny polski nacjonalista.

Ale tego, że rodzi się w nim ciemny polski nacjonalista, kiedy słyszy, że wszyscy Polacy są antysemitami, już nie dodaje, zapewne uważając za rzecz oczywistą, że się rodzi.

Trochę bardziej mowę wprost, a nie obok, przypomina końcowa część wywiadu dotycząca polskich cech, chociaż nie obyło się bez jazdy na katolicyzm i łatwość, z jaką polskie zalety przeobrażają się w fałsz. Natomiast na do widzenia dostaje nieźle po uszach Jarosław Marek Rymkiewicz, ten sam, który został pozwany do sądu za naruszenie dóbr osobistych wydawcy „GW”:

– Honor Polski i Polaków jest czymś ważnym. Honor rozumiany po conradowsku, po herbertowsku. Ale jeśli dziś Jarosław Marek Rymkiewicz pisze, że Polska ginie, bo jedzie na lawecie, to jest to dla mnie drwina z najpiękniejszego i najbardziej tragicznego polskiego etosu.

Rzecz prosta, natychmiast odszukuję wiersz Rymkiewicza z tą nieszczęsną lawetą. Jeśli się uprzeć, Polska rzeczywiście jakby jedzie tam na lawecie. W końcu tragicznie zmarły prezydent był głową państwa, a więc poniekąd Polski, którą przed śmiercią reprezentował. Jednakże Adam M. bezkompromisowo dyskwalifikuje taką interpretację, zarzucając poecie drwinę. W pierwszej chwili nie bardzo wiadomo z czego, bo wyraża się trochę enigmatycznie. Dla niego jest to drwina z najpiękniejszego i najbardziej tragicznego polskiego etosu, nie jest jednak jasne, co ma na myśli. Parę zdań wcześniej mówił, że pisząc książkę „Z dziejów honoru w Polsce”, chciał złożyć hołd tym, którzy się nie ugięli, choć mogli zwyciężyć tylko moralnie. Zapewne więc uważa, że Rymkiewicz zadrwił właśnie z nich. Rodzi się pytanie, czy za tę drwinę poeta nie powinien znowu stanąć przed sądem.

 

Dodaj komentarz